Archiwum autora: Kess

Myśli…

TW: Już chyba nie jestem taki straszny 🙂 Chociaż nachodzą mnie czasem różne myśli…

O pracy…

O jedzeniu…

O pracy…

Chociaż w sumie… ja (prawie) zawsze myślę o jedzeniu. Hobbit ze mnie, ot co! Programistyczny hobbit i tyle.

Patrząc na temat szerzej, programiści i hobbity mają ze sobą wiele punktów wspólnych. I jedni i drudzy nie lubią opuszczać domów. Najlepiej czują się w zamkniętych, ciemnych pomieszczeniach. Cenią jedzenie, byle dużo i w regularnych odstępach czasu.

I nie lubią, jak im przychodzą niespodziewani goście. Klienci z poprawkami, na ten przykład…

Chyba odkryłem brakujące ogniwo ewolucji informatyków!

Wolveryzacja

TW: No i tak to jest, jak za bardzo na Kess naciskam na nowe komiksy. Ja naprawdę nie jestem taki straszny!

Oczywiście, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Właśnie się dowiedziałem, że w oczach mojej żony urastam czasami na czarnego, szablopalcego potwora z groźną miną. A wydawało mi się, że Wolverine był postacią raczej pozytywną. W tym moja jedyna nadzieja…

Komóreczka

Taka mała pierdółka, a zżera pół życia i nawet nie wiesz, kiedy zostajesz starym prykiem bez przyjaciół. Też się tak łatwo uzależniacie od dostępu do informacji i rozrywki ;P ? Wiem. Już pytałam. Tylko zdumiewa mnie co dzień od nowa, jak podstępna jest ta mała kreatura.

Nie macie wrażenia, że to „byleco” rozwala relacje? JA mam pewność. Głupia sprawa, ale w związku mi się pojawiła „ta druga” i nawet nie wiem kiedy zawłaszczyła sobie łóżko… o mężu już nie wspominając.

TW: Cóż dodać… I’m ashamed.

Beznadziejna „Gra o Tron”

Moi Drodzy,

Oglądnęłam sobie ostatnio część piątego sezonu „Gry o Tron” i szkoda mi zmarnowanego czasu. Tata Wilkołak już dawno tego nie ogląda, a ja też nie jestem zdeklarowanym fanem. Tym razem naszło mnie żeby zobaczyć co tam słychać u bohaterów Martina i hm…

Ale to beznadziejne! Nie chodzi mi o rozmach z jakim serial jest kręcony, a książka napisana. Ani o świetną jakość zdjęć, kostiumów itp, ale co za marnotrawstwo. Tyle świetnego potencjału, aktorów, scenarzystów, kostiumologów, całej ekipy (widziałam dokument jak robili ten serial) dla tak smętnego i męczącego efektu. Fabuła jest coraz bardziej dobijająca, głupio okrutna. Nie wnosi zupełnie nic poza epatowaniem wszechogarniającą beznadzieją i podkreślaniem co jakiś czas znikomości ludzkiego losu. Rany. Nie szkoda tego całego zaplecza na wmawianie ludziom jacy są beznadziejni.

Zupełnie nie rozumiem fenomenu tej książki i serialu. Może mi to ktoś wytłumaczyć? Pozostawia we mnie tylko niesmak. Żal mi bardzo zmarnowanego potencjału. Jak ktoś chce sobie takich smaczków poszukać to historia, ta prawdziwa ma dużo więcej do zaoferowania i zaczynając już od choćby polskich Mieszków przez całą historię Europy czy Świata znalazło by się. Martin też pewnie czytywał i wiele inspiracji czerpał. Jestem jednak przekonana, że ta a nie inna historia jest po to żeby się z niej czegoś nauczyć. Żeby nie powielać okrucieństwa i nie stawiać go za nie tyle wzór co możliwą opcję do naśladowania. Nie jestem aż tak liberalna i oby nikt nie był bo marny nasz los.

No dobra, nie idąc już w takie dosłowne dywagacje naiwnie oczekuję od beletrystyki i fantazy czegoś więcej. Jeśli już mam poświęcić na to mój czas to chciałabym chociaż przy tym odpocząć, albo mieć dobre samopoczucie po skorzystaniu z tego dobra kultury, albo żeby mnie to do konstruktywnych przemyśleń skłaniało, a ty zonk. Przyłażą mi za to na myśl scenki bezsensownego okrucieństwa i beznadziei losu bohaterów. Wydaje mi się, że łapię odniesienia do obecnych czasów i czyje bolączki chce autor przedstawić (tzw „co autor miał na myśli”) jednak tak dogłębnie się z jego odniesieniami nie zgadzam, że szkoda pisać.

Słowem, jeśli ktokolwiek to przeczytał do końca może byłby tak uprzejmy i wyjaśnił mi o co  biega fanom tego cyklu? Nad czym się tak zachwycać?

Lisiątko w oddziale przedszkolnym

Tym razem mam ochotę powylewać trochę jadu na system przydzielania dzieci do przedszkoli itp, ale się powstrzymam. W zeszłym roku było to samo. Teraz byłby to bardzo niecenzuralny wpis. Pełne rodziny z jednym dzieckiem wiedzą, o co chodzi.

Pan M będzie musiał zacząć podstawówkę jako pięciolatek w oddziale przedszkolnym, zamiast w pierwszej klasie w wieku sześciu lat – ponieważ w normalnych przedszkolach nie ma miejsc. Nasz oddział przedszkolny jest w tym samym miejscu i w tych samych salach, co pierwsza klasa. Do starej podstawówki dostawiono kilka baraków, obiecując remont jednej z najstarszych szkół w  okolicy. BARAKÓW! Jak dla robotników na budowie. Szatnia, stołówka, korytarze i łazienki są wspólne z pierwszakami. Czas opieki obejmuje ustawowe parę godzin zajęć, a potem Pan M będzie musiał walczyć z pierwszakami o skrawek podłogi na przeładowanej świetlicy.

Tak ta cała durna polityka wygląda w praktyce i nic nie można na to poradzić. Cała nadzieja w pedagogach, chociaż ciężko o cud w takich warunkach.

Odwołujemy się, owszem. Szanse są nikłe. Szlag!

Spódnica

Pomysł, jakoby kobieta zakładając spódnicę prowokowała do gwałtu uważam za tragiczną pomyłkę. Nie wiem, w odmętach czyjego chorego umysłu się on zrodził, ale  nie można pozwolić, by zakorzenił się w naszej kulturze. To trochę tak, jakby winić różę o to, że nie jest na ten przykład szparagiem. I z tego powodu deptać ją i niszczyć.

Z całą sytuacją skojarzył mi się pewien motyw z książek niedawno zmarłego Terry’ego Pratchetta. Chodzi o społeczność krasnoludów w Świecie Dysku. Istnieje w niej pełna wolność, kobiety mogą robić dokładnie to, co mężczyźni… pod warunkiem, że robią TYLKO to, co mężczyźni. Ale niech tylko w swoim ubiorze lub zachowaniu okażą, że są kobietami… Wszak to obrzydliwe! Potworne!

Głupie, nieprawdaż?

Podobne… Nieprawdaż?

PS: Komiks jak zwykle by Kess. Ja tu tylko czasem piszę. 🙂

Terry Pratchett

Terry Pratchett nie żyje. Jak podają serwisy informacyjne, zmarł w czwartek, 12 marca. Miał 66 lat.

To smutne wydarzenie. Pratchett był jednym z najlepszych pisarzy, jakich miałem okazję czytać. Jego książki wyznaczyły ramy fantastyki „humorystycznej”, ale później wielokrotnie je przekraczały. Zawsze wiedziałem, że znajdę w nich celne i nierzadko bardzo głębokie przemyślenia na temat ludzkiej natury i otaczającego nas świata.

Pamiętam do tej pory, gdzie przeczytałem pierwszą powieść jego autorstwa. Było to na koloniach, miałem ze trzynaście lat i jeden z kolegów (jedna z koleżanek?) pożyczył mi ją do lektury. Tak się złożyło, że była to pierwsza pozycja z cyklu „Świat Dysku”.

Potem były kolejne lata, kolejne książki… W pewnym sensie dorastałem z Pratchettem. Kiedyś – raz jeden – udało mi się być na spotkaniu z nim, zorganizowanym na Politechnice Warszawskiej. Byłem już wtedy, jak można się domyślić, studentem. Mała aula, po brzegi wypełniona ludźmi, celne i żartobliwe odpowiedzi na pytania. Potem kolejka po autografy – ja też w niej stanąłem. To zresztą niemalże jedyny przypadek w moim życiu, w którym uznałem, że warto.

Teraz pozostaje mi skończyć te kilka powieści, których jeszcze nie miałem okazji przeczytać, a potem…

Żegnaj, Mistrzu.

PS. Rysunek jak zawsze by Kess, na podstawie zdjęć z sieci.

Słonko świeci, wiosna, a my z katarem, zapaleniem oskrzeli…

Nie wiem, co nas tym razem atakuje, ale wygląda z pewnością tak. Mnoży się wrednie szybko i zamula świadomy osąd sytuacji. Z tego wszystkiego dopiero po fakcie zauważyłam, że TW stracił nogi na obrazku. Ech… jakoś wcześniej nie wyglądało to dla mnie dziwnie. Czyżby pomroczność jasna?