Archiwum miesiąca: czerwiec 2014

Do pracy rodacy

W całym kraju wakacje tuż, tuż, a u nas jakoś tak czas mnogości przeróżnych zajęć i terminów. Praca dla każdego co innego znaczy i warunki też różne, ale póki co jeszcze nie łapiemy wakacyjnego rozleniwienia, więc DO PRACY RODACY! Żeby można było potem chociaż na jakiś mały urlopik wyskoczyć…

Super Chomiszcz

Taki mały wektorowy super chomiszcz mi się zmalował. Mój pierwszy kolorowy wektorowy obrazek! Miał być projekt dla Rodentii, ale ten mi się na tyle podoba, że wrzucam go też tutaj. Wszystkie prawa zastrzeżone, a za wykorzystywanie bez zezwolenia Rodentii lub mojego niech wam zlezie paznokieć 😛

Kasa, kotku

TW:

Pewna powieściopisarka powiedziała kiedyś, że kobiety mają skłonność do oszczędzania na jedzeniu, a mężczyźni – na wszystkim, oprócz jedzenia. Coś w tym jest. Widzę to szczególnie, gdy jestem głodny – jestem wtedy przekonany, że na pewno będę w stanie zjeść… wszystko. Odbija się to niestety na moim portfelu, a później żołądku (zakupionych potraw oddać nie można, a wyrzucać szkoda).

Czasem może się zdarzyć, że odbije się to nie tylko na moich finansach… choć w rzeczywistości nie było wcale tak źle! I większość pieniędzy Kess oddałem. 🙂

A Wy, też tak macie? Albo Wasi partnerzy/partnerki? Ciekawi mnie, czy mój przypadek jest odosobniony, czy mogę zakładać klub anonimowych żarłoków głodomorów…

Krótka rzecz o kołowrotku

Kołowrotek dla chomika, czy na przykład myszoskoczka, to bardzo ważna rzecz. Właściwie z perspektywy czasu (obserwowania Pelka) okazuje się, że ulubiona i wręcz niezbędna. Gryzoń, który w naturze pokonuje wiele kilometrów jednego dnia, w każdej, nawet największej klatce czy terrarium będzie się nudził i potrzebował ruchu. Najważniejsze jednak, aby ta genialna zabawka była odpowiednia do rozmiaru chomika, ponieważ zbyt mała średnica powoduje trwałe odkształcenie się kręgosłupa zwierzaka. Nie będzie mógł się powstrzymać, bo to sprawa instynktu. Jest gdzie, to biegnę 🙂

Odpowiednia średnica dla chomika dżungarskiego i roborowskiego to od 22cm średnicy, a dla większych syryjskich chomików odpowiednio większe. Chodzi o to, żeby gryzoń biegnąc był wyprostowany. Łatwo to sprawdzić, wpasowując w kołowrotek sztywny przedmiot o długości chomika. Polecam średnicę 28 cm.  Wydawało mi się na początku, że młody dżungarek nie uciągnie takiego kółka, ale nie doceniłam go. Śmiga całe noce 😛

Ważne przy kołowrotku jest też, aby nie miał szczebelków i innych elementów (takich, jak na rysunku powyżej), w które mała chomicza łapka mogłaby się wkręcić, ponieważ podczas biegu prędkość jest tak wielka, że łapek nawet nie widać (przynajmniej u Pelka). Łatwo wtedy o poważny uraz.

Nie sugerujcie się proszę, tym co jest dostępne w sklepach zoologicznych, tylko dobrem waszego gryzonia. Łatwo znaleźć odpowiedni kołowrotek choćby w sklepach internetowych, a na forach często można dołączyć się do zbiorczego zamówienia i nawet jakiś rabacik czasem się trafi.

🙂 Szalonych i bezpiecznych biegów waszym gryzoniom życzę 🙂

Ps.: Najnowszy numer Rodentii planowany jest na 14 czerwca 🙂 Będzie tam więcej (i kompetentniej) o kołowrotkach, a także o szynszylach i i innych ciekawych gryzoniach. Zapraszam.

Dzieci i drony

TW:

Historia, niestety, oparta wyłącznie na marzeniach. Szkoda… A było tak:

Kess po powrocie znad morza postanowiła pokazać mi zdjęcia. Broniłem się długo, ale w końcu poległem i obejrzałem. Zdjęcia jak zdjęcia, niektóre całkiem niezłe (wiedzieliście, że w Bałtyku żyją krewetki?!), a na kilku z nich widnieje tajemniczy obiekt. Konkretnie – quadrocopter, który pewnego wieczora latał tam i straszył mewy.

Przyjrzałem się mu, zlokalizowałem w internecie stronę producenta i… zakochałem się. Gadżet świetny, kamera ze stabilizacją obrazu (i to konkretną stabilizacją). Czas lotu jakieś 20 minut, zasięg do kilometra(!), możliwość podglądu z kamery na żywo… bomba po prostu.

Niestety, cacko kosztuje, w zależności od modelu, od dwóch do pięciu tysięcy złotych (pomijam modele profesjonalne, za pięć tysięcy, ale funtów). Ech…

Dzień dziecka

TW: Historia niepokojąco autentyczna.

Faktycznie, w niedzielę pierwszego czerwca pojechaliśmy z Panem M do pewnej podwarszawskiej miejscowości. Ba – miasta! I spodziewaliśmy się, że z okazji dnia dziecka natrafimy na jakieś uroczystości, gry, zabawy… Tak, jasne… Święto było, ale… w sobotę, trzydziestego pierwszego maja.

Co więcej – i gorzej – faktycznie, poszliśmy (ciągle w dzień dziecka!) na plac zabaw przy bloku dziadków. Bloku, i to nie jedynym, stoi ich tam kilka, każdy o wysokości dziesięciu pięter. A na placu zabaw byliśmy – sami. No, później przyszła jeszcze jedna dziewczynka.

Poczułem się nieco dziwnie. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy w międzyczasie nie nastąpił jakiś kataklizm, o którym zapomniano nas poinformować, ale chyba nie. Po prostu, taki mamy klimat.

Trochę śmieszno, trochę straszno…