To uczucie, kiedy patrzysz na własne dziecko i widzisz jak ledwo oddycha, bo ma duszności i gorączkę. Inhalacje nie pomagają.
Pół nocy zastanawiasz się, czy dać antybiotyk, czy nie. Następnego dnia około południa – kapitulujesz.
Słowo od TW:
Pan M choruje sobie od kilku dni. Zdarza mu się to mniej więcej co miesiąc, ale ostatnio udało mu się wyzdrowieć na samych syropach, inhalacjach i tym podobnych. Nie tym razem, niestety. Szkoda – regeneracja organizmu po antybiotykach trwa nawet kilka miesięcy. Chcielibyśmy mu wzmocnić odporność, a częste infekcje „raczej” temu nie sprzyjają…
Cóż, takie uroki bycia rodzicami sześciolatka w zimie.
A jak tam u Was? Wszyscy zdrowi?
U nas też od kiedy małe poszło do przedszkola, to średnio raz w miesiącu coś łapie. Na szczęście to takie lekkie infekcje, kaszel i katar, bez gorączki nawet. Na początku za każdym razem lataliśmy do lekarza, ale od kiedy się zorientowałam, że taka infekcja trwa 3-4 dni niezależnie od tego, czy dziecko (żeby się dostosować do poetyki bloga – pani B.) dostaje 5 syropków, czy żadnego, daliśmy jej spokój. I jakoś się trzymamy 🙂 Zdrówka dla M.
Z własnego doświadczenia: dieta. Wykluczyć możliwie wszystko, co przetworzone, szczegolnie słodycze, pieczywo (nawet ciemne), wszystko, co z puszki lub kartonu, nabiał (chyba, że z własnego gospodarstwa), mięso (takoż)… Zamiast tego kasze (szczególnie jaglaną), warzywa, owoce, olej tłoczony na zimno etc. Niby wiadome rzeczy, aczkolwiek żadko stosowane konsekwentnie. Regularnie płukać usta olejem roślinnym: łyżeczka oleju, memłać do poporu (czyli maks 30 min), wypluć w miejsce na odpady, dokładnie wypłukać wodą. Także miód z propolisem. Można by długo wymieniać, więc jeszcze z tych grubszych rzeczy… mogę zostać zlinczowany, ale niech tam – nie szczepić. Na nic.